Pranie dywanów, czyszczenie wykładzin, mycie okien, sprzątanie
BOBO
Od najm³odszych lat Kazik by³ zawsze straszony Bobem… Podobno Bobo siedzia³o w kontaktach elektrycznych, w nieprzykrytej studni s±siada, w pobliskim potoku, w garcz-kach na palinkach kuchenki gazowej a nawet czai³o siê na ruchliwej ulicy, pe³nej ludzi i przeje¿d¿aj±cych samochodów. Czyha³o zwykle tam, gdzie mia³ ochotê pój¶æ i trochê lepiej poznaæ otaczaj±cy go ¶wiat. Nikt mu nigdy nie wyt³umaczy³, kim jest owo Bobo i czemu jest tak na niego zawziête. - A jak wygl±da Bobo? – pyta³ nieraz babciê. Ta robi³a przera¿aj±c± minê, przymyka³a przy tym siwe oczy i oznajmia³a znacz±cym szeptem. - Lepiej, ¿eby¶ nie wiedzia³, Kaziu! Nikt tego nie wie! Kto raz spotka³ Bobo, nigdy ju¿ nie wróci³, dlatego nie móg³ o nim opowiedzieæ! I chyba w³a¶nie fakt, ¿e nie mia³o siê pojêcia o wygl±dzie wroga, otumania³ irracjo-nalnym lêkiem. Dawa³o to pole do popisu najgorszym dzieciêcym wyobra¿eniom. Du¿o ³agodniejsze i jako¶ bardziej przyswajalne bywa³y inne stwory, bo one pozwala³y siê jako¶ okre¶liæ i zmaterializowaæ w wyobra¼ni swe straszliwe postacie. Z³y – wodz±cy ludzi po pustkowiach i gmatwaj±cy im ¶cie¿ki - posiada³ przynajmniej rogi i kopyta. Do¶æ szybko dawa³ siê rozpoznaæ… Toplec – trochê zielony a jeszcze bardziej przypominaj±cy zmursza³y pieñ drzewa, zamieszkuj±cy w strumieniach, jeziorach i nieu¿ywanych studniach - te¿ ³atwo by³ rozpoznawalny. Czarownice by³y szpetne, mia³y d³ugie, haczykowate nocy, lubi³y piec dzieci w piecu, by im lepiej smakowa³y ich m³odziutkie cia³ka i mieszka³y w chatkach le¶nych na zupe³nym odludziu… Jedynie Bobo by³o zupe³nie nieokre¶lone, a tym samym najstraszniejsze! Podobno istnia³ jeszcze Anio³ Stró¿, który mia³ pilnowaæ ka¿dego cz³owieka przed wszelkim z³em, zawsze wskazywaæ mu w³a¶ciw± drogê, tylko on chyba by³ jaki¶ leniwy, mo¿e zbyt zajêty wy¶piewywaniem psalmów ku czci Wszechmog±cego, i jako¶ nigdy siê nie pokazywa³. W sumie, nie za bardzo mo¿na by³o na niego liczyæ… Malutkie ognisko prawie dogasa³o. Jedynie trochê p³ochliwego ¿aru roz¶wietla³o atramentow± czerñ nocy. Nie chcia³o im siê ju¿ dok³adaæ drew. W³a¶ciwie na nic nie mieli ju¿ ochoty. Rozmowa utknê³a w martwym punkcie, na jakim¶ dawnym wspomnieniu, które dzisiaj nie mia³o ju¿ najmniejszego znaczenia. Siedzieli na pniu powalonego drzewa i milcz±co obserwowali gwiazdy. Tylko las wydziela³ niezwyk³y aromat, jak zawsze. Tylko wiatr wy¶piewywa³ w listkach brzóz zielone melodie i mierzwi³ grzywiaste pêdy bujnych paproci. I ten zapach wilgotnego lasu otulonego wieczorn± mg³± sk³ania³ do g³êbszych przemy¶leñ. Mo¿e i te przemy¶lenia niekoniecznie poprawia³y humor, mo¿e i nie by³y wskazane w takiej chwili, jednak nie sposób by³o siê ich pozbyæ. - Dlaczego w³a¶ciwie rozwiod³e¶ siê z Ank±? – niespodziewanie zapyta³ Artur. Kazik popatrzy³ na niego ze z³o¶ci±. W ¶wietle ksiê¿yca ³ysa g³owa przyjaciela l¶ni³a podobnie jak sam ksiê¿yc. Od wypitego alkoholu Artek trochê be³kota³ i niezbyt wyra¼nie artyku³owa³ s³owa. Zreszt±, co mu wpad³o do tego g³upiego ³ba, by zadawaæ takie idiotyczne pytania? Konsekwentnie to przemilcza³, udaj±c, ¿e nie dos³ysza³. - Kurcze, Kaziu, to przecie¿ twój czwarty rozwód! Czy¿by na tym ¶wiecie nie by³o kobiety akuratnej dla ciebie? Ile ty w³a¶ciwie masz dzieci? - Policz butelki! – warkn±³ Kazik. - O, Ku¼wa! Sze¶cioro? - Samych synów i powiem ci jeszcze, ¿e jestem z nich bardzo dumny! To moja krew! I bêdê mia³ jeszcze jednego syna, bo siódma butelka jest nienapoczêta! - Kazikowi jako¶ wróci³ dobry humor. Artur zacz±³ rechotaæ, mo¿e nawet bardziej skrzekliwie ni¿ ¿aby w Z³ocistym Potoku. ¦mia³ siê g³o¶no, a¿ mu siê trzês³o opas³e brzuszysko. - Jak widzê, postanowi³e¶ zaludniaæ ziemiê! Wielce chwalebne, wielce… - wycharcza³ jesz-cze co¶ niezrozumiale, otworzy³ ostatni± butelkê i rozla³ do plastikowych kubeczków. - No to wypijmy za twojego siódmego syna! A wiesz ju¿ mo¿e, jaka kobieta dost±pi zaszczytu bycia jego matk±? - Czy to wa¿ne? - Chyba nie, nie wiem, zreszt±… Jakie¶ znaczenie musi to jednak mieæ! I mia³o znaczenie! Artek nawet nie wiedzia³, jak wielkie… - Która godzina? Mam wra¿enie, ¿e tym razem nie dotrwamy, by obserwowaæ wschód s³oñ-ca! - westchn±³ Artur jako¶ tak bole¶nie i beznadziejnie. - Dopiero jedenasta. Co jest, przyjacielu? Przecie¿ to w³a¶nie ty domaga³e¶ siê spe³nienia dawnej przysiêgi! Sam mnie do tego namówi³e¶! I tak zachowa³em zdrowy rozs±dek, ¿e nie da³em siê nak³oniæ na zakup wina – marki wino, bo takie pili¶my wtedy… Jestem pewien, ¿e dzisiaj po tym wykwintnym trunku, ju¿ w okolicach dziewi±tej wyzionêliby¶my ducha. – Kazik próbowa³ poprawiæ przyjacielowi na nastrój. Najkrótsza noc w roku zdawa³a siê rozci±gaæ w nieskoñczono¶æ a ¶wit oddala³ siê coraz bardziej. Tylko gdzie¶ tam w g³êbokiej pod¶wiadomo¶ci podstêpnej i mrocznej czai³y siê prze-ra¿aj±ce prawdy, które za wszelk± cenê, pragnê³y znale¼æ jakie¶ uj¶cie i wydostaæ siê na ze-wn±trz, choæby razem z pijack± czkawk±. Przez zamroczony umys³ Kazika przedosta³a siê naraz ca³kiem rozs±dna i racjonalna my¶l. Po jak± cholerê zgodzi³ siê na tê idiotyczn± imprezê? Chyba zupe³nie go zaæmi³o! Dwadzie¶cia lat to szmat czasu, w zasadzie wszystko przecie¿ uleg³o diametralnym przemianom… Zmieni³ siê i Artek i on sam. Z dawnej przyja¼ni pozosta³y jedynie liche skrawki wspomnieñ. Tamta noc Kupa³y, bo jako¶, chyba na przekór religijno¶ci swoich chrze¶cijañskich rodziców, nie nazywali jej wtedy Noc± ¦wiêtego Jana, i tamta m³odzieñcza, zupe³nie pijana przysiêga – raczej nie powinny mieæ znaczenia. Kazik wola³ nie my¶leæ, ile oni wtedy mieli lat, jacy byli infantylni i niedojrzali. Pili na umór co¶, co raczej tylko z nazwy mieni³o siê alkoholem, bo tak naprawdê to chyba tylko zatruwa³o organizm i wywo³ywa³o straszliwe torsje. A i jeszcze os³abia³o nogi! Raz po raz l±dowali w pokrzywach, tak ¿e nastêpnego dnia – dnia zwanego kacem ostatecznym – ca³e gêby mieli w b±blach. Po kilkunastu upadkach w kator¿nicze ziele w ogóle ju¿ nie czuli poparzeñ ani swêdzenia. My¶leli nawet, ¿e bez³ad dolnych koñczyn i okrutna s³abo¶æ górnych s± wynikiem, byæ mo¿e nawet nieprzemijaj±cym, zemsty prastarych s³owiañskich bogów. - Kazik? – z dawnych wspomnieñ nagle wyrwa³ go g³os Artura. - No? – odburkn±³ i dopi³ jeszcze resztkê trunku, która zosta³a mu w kubeczku. - Szukajmy tego kwiatu paproci, bo znów pradawni bogowie nie obdarz± nas szczê¶ciem w mi³owaniu! - Niby wtedy nas obdarzyli! Ja mam za sob± cztery rozwody, ty jeste¶ od wielu lat wdowcem i stale zadajesz siê z dziwkami, jakby¶ w³a¶nie w¶ród nich mia³ odnale¼æ mi³o¶æ prawdziw±! - Dobra, dobra, tylko, ¿e ja ju¿ naprawdê kocha³em! - westchn±³ Artek i tak dziwnie na niego popatrzy³. - Przestañ, stary! Ania odesz³a tak dawno… - Ale ze mn± jest wiecznie! Ona, ty i mój syn! Wiesz, ¿e Jarek pod koniec czerwca broni pracy magisterskiej? - Gratulujê ! - Dziêki, przyjacielu! Mam nadziejê, ¿e pójdzie mu ¶wietnie! - Wiesz, on jest zupe³nie inny ni¿ my! ¯adne bzdury go nie rozpraszaj±! - Szukajmy kwiatu paproci, mo¿e tym razem dla nas zakwitnie! - Kazik próbowa³ zmieniæ temat. Nie ¿eby wierzy³ w ten s³owiañski czar, w magiê nastoletnich czasów, jednak stara przysiêga zobowi±zywa³a! Minê³y lata, i nie tylko ich przyby³o… Nie tylko! Dwadzie¶cia lat, za to ze czterdzie¶ci kilogramów nadwagi na ka¿dego z nich, minus w³osy, które opuszcza³y swoje stanowisko w zastraszaj±cym tempie, minus grzechy przesz³o¶ci, o których nie dawa³o siê zapomnieæ… I ta wredna staro¶æ czyhaj±ca w ka¿dym zakamarku cia³a i niepokornych, w³a¶ciwie wrêcz przekornych my¶li… - Artek! My nie znajdziemy kwiatu paproci! On po prostu nie zakwita, rozumiesz? - Kazik jednak wsta³ i na chwiejnych nogach próbowa³ ruszyæ w ciemno¶ciach ku paprociowej en-klawie. Artur te¿ podj±³ oporne próby podniesienia siê z pniaka. Nie za bardzo mu to wycho-dzi³o. Wstawa³ oszo³omiony i opada³ z powrotem, jakby cia³o odmawia³o mu pos³uszeñstwa. - Zakwita! Idziemy, brachu na poszukiwania! – wybe³kota³, bo przypomnia³y mu siê nagle opowie¶ci babci z dzieciñstwa o szczê¶liwcach, którzy dojrzeli b³êkitnawy nieziemski b³ysk kwiatu w zieleni paproci i zd±¿yli go zerwaæ. Potykaj±c siê co chwila o wystaj±ce korzenie drzew, zaczepiaj±c o ostrê¿yny, ruszyli w kierunku g³êbokiego jaru, na zboczach którego ros³y najbujniejsze i szczê¶ciodajne ro¶liny. Zauwa¿yli je wcze¶niej, jeszcze, kiedy by³o zupe³nie jasno a przez korony wysokich dêbów przedziera³o siê czerwcowe s³oñce. - Kazek? Ale jestem pijany, a ty? – spyta³ Artek. - Ja te¿! Czy my¶lisz, ¿e na trze¼wo ³aziliby¶my po tych wertepach, jak idioci? ¯eby jeszcze ³apê z³amaæ albo i kark skrêciæ! – Kazik zachichota³ nieco nerwowo, przez moment zdawa³o mu siê, ¿e us³ysza³ wycie wilka. Gdzie tam jednego wilka! Tak musia³aby zawodziæ ca³a ich wataha! - Chyba mam omamy s³uchowe! – westchn±³ ciê¿ko. - Patrz! Czy ja mam omamy wzrokowe? Patrz, Kazek, w g³±b jaru! – rado¶nie wykrzykn±³ Artur i nie czekaj±c na reakcjê kolegi, zacz±³ schodziæ, a w³a¶ciwie staczaæ siê w dó³. Kazik pod±¿y³ za przyjacielem bez zbêdnych pytañ. Obaj przecie¿ widzieli kwiat paproci! Obaj! Z du¿ej odleg³o¶ci trudno by³o okre¶liæ kszta³t czy nawet kolor tego upragnionego kwiecia, jednak nawet w ciemno¶ciach b³yszcza³ on tak niezwyk³ym ¶wiat³em, rozpraszaj±cym mrok nocy, ¿e znika³y wszelkie w±tpliwo¶ci. Tarzali siê, kozio³kowali, wstawali na nogi i znów padali, byle tylko jak najszybciej dotrzeæ do ba¶niowego szczê¶cia. Podobno przecie¿ kwiat paproci zakwita³ raz w roku i to na króciutk± chwilê… Kto pierwszy, ten lepszy! Paprociowym szczê¶ciem nie mo¿na siê by³o z nikim podzieliæ, nawet z przyjacielem… - I tak prawdziwa przyja¼ñ nie istnieje! – pomy¶la³ Kazik. - On nigdy nie by³ moim przyjacielem, przecie¿ wiem to od dawna! – w g³owie Artura zrodzi³a siê podobna my¶l. Nagle ciemny las otuli³a gêsta mg³a. Bia³a, nieprzejrzysta niczym prawdziwe mleko od krowy - pas±cej siê na zupe³nie dzikiej ³±ce - ³±ce, której nikt nigdy nie podsypywa³ sztucznym nawozem. Ksiê¿yc uton±³ w mlecznej powodzi a razem z nim kupa³nockowe gwiazdy. Atramentowa czerñ nocy objê³a w swe w³adanie najciemniejsze odcienie zieleni. Nic ju¿ zdawa³o siê nie byæ tym, czym by³o jeszcze chwilê wcze¶niej. Gêste paprocie pogubi³y siê w mroku, wymiesza³y siê aromaty lasu… Zapanowa³a niezwyk³a cisza. Nie s³ychaæ by³o ¿ab, nawet cykania ¶wierszczy czy powiewu wiatru… Zamilk³o szemranie rw±cej wody Z³ocistego Potoku. Las zamar³ w ciem-no¶ciach i zamieni³ siê w przejmuj±c± i nienaturaln± ciszê. Bobo otworzy³o drugie oko i z³o¶liwie popatrzy³o na tych dwóch pijanych idiotów. - Niech siê ³udz±, ¿e maj± dwa kwiaty, po jednym dla ka¿dego! Ludzie wci±¿ byli nieprzewidywalni a ich zak³amanie i próby budowania idealnego ¶wiata na bazie fa³szywych, choæ piêknych s³ów, stawa³o siê ju¿ nie do zniesienia. Ile oni gard³owali o przyja¼ni, o sprawiedliwo¶ci spo³ecznej, o mi³osierdziu i innych bzdurach! Najgorsze jednak by³o, ¿e ka¿dy z nich jawi³ siê sobie jako jednostka wybitna, niepowtarzalna i wielka. Zmienia³y siê religie, wierzenia, bo ten mot³och wci±¿ próbowa³ podporz±dkowaæ sobie wszech¶wiat, znale¼æ zasady nim w³adaj±ce i takich bogów, którzy potakiwaliby mu bez zbêdnych dekalogów i problemów. - Akurat! Ju¿ ja wam poka¿ê, gdzie wasze miejsce! – Bobo rozgniewa³o siê nagle, przypomi-naj±c sobie ba¶niow± funkcjê, któr± wyznaczy³ mu wspó³czesny cz³owiek. Teraz by³o jedy-nie straszakiem na dzieci. One ba³y siê tak po prostu i nie wymaga³y zbytnich wyja¶nieñ. Nikt ju¿ w³a¶ciwie nie zadawa³ sobie trudu, by je zrozumieæ… Jakie¶ jeszcze przeds³owiañskie bóstewko, nic wiêcej! Fakt, ju¿ S³owianie niewiele o nim wiedzieli, zosta³o tylko imiê i lêk… A jednak to wcale nie tak znowu ma³o. W niebyt odesz³o tylu pradawnych bogów, zupe³nie o ich zapomniano a ono mia³o siê ca³kiem nie¼le, wci±¿ jego miano wymawiane by³o ze strachem. – Jak bêdziesz niegrzeczny, zabierze ciê Bobo! Ci dwaj – upasieni, podstarzali idioci, którzy przed dwudziestu laty z³o¿yli sobie przysiêgê, ¿e rocznicow± Kupa³nockê spêdz± znowu razem, wcale nie byli grzeczni i nale¿a³a im siê kara. Za przyja¼ñ fa³szyw±, za k³amstwa, za udawanie kogo¶, kim¶ siê nie by³o…Oczy Boba zal¶ni³y jeszcze mocniej i z wiêksz± nienawi¶ci±… Od Z³ocistego Potoku dobieg³ nagle dziwnie smêtny ¶piew. Przez d³u¿sz± chwilê Bobo wcale nie potrafi³o rozró¿niæ poszczególnych g³osek i z³o¿yæ z nich zrozumia³ych s³ów. Jakby zanik³a pozawerbalna komunikacja miêdzy nie¶miertelnymi. Dopiero po chwili uda³o siê zrozumieæ b³agaln± pro¶bê brzegini. - Daruj im, Bobo! Daruj i nie m¶cij siê za z³o! Wiesz dobrze, ¿e tylko mi³o¶æ jest ponad wszystko! Nawet ponad ¶mieræ, nawet ponad ni±! Bobo zamknê³o oczy. Kazik i Artek ju¿ prawie docierali do magicznych kwiatów, gdy nagle b³êkitne blaski znik³y. Niespodziewanie zrzed³a tak¿e gêsta mg³a, ksiê¿yc przedar³ siê przez chmury, mroczne niebo zaroi³o siê od gwiazd a las sta³ siê bardziej przyjazny, przejrzysty i mniej tajemniczy, - Co jest? Gdzie te kwiaty paproci? – wyduka³ oszo³omiony Kazik. - E, pewnie wcale ich nie by³o. Pijane umys³y splata³y nam figla! - Figla? Jakiego figla? – nie móg³ zrozumieæ Kazik. - Takiego mo¿e, jak ty mnie? - O czym ty gadasz, do cholery? - O przyja¼ni prawdziwej, o zaufaniu… A teraz te¿ o wybaczaniu. Wiesz, planowa³em ciê zabiæ dzisiejszej nocy. Mam nawet nó¿! Spójrz! – Artek wyj±³ z plecaka ogromny tasak do miêsa. Kazik wytrze¼wia³ w jednej chwili i cofn±³ siê kilka kroków. W oczach przyjaciela by³o co¶ takiego, co nadawa³o jego s³owom wymiar okrutnej prawdy. - Jezu, Artur, oszala³e¶? - Nie bój siê, nie zabijê ciê! A ju¿ na pewno nie dzi¶! – b³yszcz±cy tasak wyl±dowa³ z powrotem w plecaku. - Dlaczego? – oniemia³y Kazik wci±¿ siê cofa³. - Przed ¶mierci± Ania mi powiedzia³a… Nie bêdziesz mia³ siódmego syna, bo ty go po prostu ju¿ masz! Bobo roze¶mia³o siê okrutnie i zatrzês³o ca³ym lasem. Nibyprzyjaciele zaczêli uciekaæ, ka¿dy w inn± stronê ciemno¶ci, byle dalej od siebie i od tego straszliwego ¶miechu. |